czwartek, 7 marca 2013

Nolin - Rozdział 1



Nolin otworzył oczy.
Powoli wybudzał się z sennych marzeń. Usiadł na posłaniu i zerknął w małe okno wychodzące na dziedziniec zamku Calaera. Wschodzące słońce oznajmiło mu, że zbliża się ranek. Nolin miał piętnaście lat i był synem miejscowego kowala Loring'a. Jak na swój wiek był wysokim i przystojnym młodzieńcem. Posiadał burzę kruczoczarnych włosów i  niebieskie niczym ocean oczy. W trakcie dnia pomagał Loring'owi w kuźni, a po zmierzchu wracał do zamku, gdyż baron Giarel utrzymywał przyjazne stosunki z jego ojcem i udostępnił mu jeden z dworskich pokoi. Zamkowe wygody i funkcję kowala zamkowego otrzymał również ojciec chłopaka, ale odmówił, gdyż jak sam powiedział ,,Nie lubię zbytnich wygód i specjalnego traktowania”. Nolin'owi spało się tam dobrze i wygodnie, nie to co w kuźni na rozpadającym się, niewygodnym łóżku.
Nolin podszedł do drzwi komnaty, otworzył je i wyszedł na korytarz. Pod sobą miał gruby miękki dywan otoczony pozłacaną nicią. Na ścianach wisiały duże obrazy w złotych ramach i jasne, ciepłe pochodnie w żelaznych uchwytach. Przepych tego miejsca zachwycał go przez kilka miesięcy, ale z biegiem czasu się przyzwyczaił.
Jego kroki tłumił dywan, stąpając cicho doszedł na sam koniec korytarza, i zaczął schodzić po schodach w dół. Mijając kolejne kondygnacje zszedł na sam dół. Zmierzając do wyjścia z budynku na dziedziniec, spostrzegł dwóch wartowników stojących po obu stronach ciężkich drewnianych drzwi z mosiężną klamką. Mieli na sobie kolczugi z wzmocnieniami na ramiona. Na to mieli założone naramienniki i narękawy z grubej skóry. Na głowie mieli kaptury kolcze, na nich grubą wełnianą czapkę, a jeszcze na niej żelazny hełm. Spodnie mieli nieopancerzone, buty ze skóry bawoła, a rękawice z lekkiego metalu. W dłoniach trzymali halabardy; za pasem mieli proste miecze wykonane nie przez jego ojca, tylko zamkowego kowala. Na widok Nolin’a obaj podnieśli broń do góry i rozstąpili się na boki by go przepuścić. Mijając ich kiwnął każdemu głową i poszedł dalej. Witał się po drodze z wieloma osobami, gdyż był znany na zamku. Po lewej spostrzegł plac treningowy i ćwiczących tam żołnierzy. Część ćwiczyła musztrę stąpając równo i szybko pod rozkazami dowódcy, część doskonaliła się w łucznictwie i fechtunku. Nolin zawsze się skupiał na tej ostatniej grupie. Był pod dużym wrażeniem ich szybkości, koordynacji ruchów, precyzji i przede wszystkim techniki. Sam pobierał prywatne lekcję szermierki u zamkowego mistrza miecza, ale do poziomu zawodowego żołnierza sporo mu jeszcze brakowało. W zamyśleniu opuścił zamkowy dziedziniec i dotarł do kuźni ojca. Spostrzegł go na tarasie - wykuwał żelazo przekształcając je w miecz. Za nim był olbrzymi piec hutniczy, po jego prawej duży kubeł z lodowatą wodą. Narzędzia do pracy były na dworzu; w budynku był skład na wykute rzeczy i dwupokojowa izba mieszkalna.
- Witaj ojcze - pozdrowił kowala Nolin.
Po jego ojcu Loring'u widać było z daleka, że jest kowalem. Postawą przewyższał większość ludzi, a muskulaturę miał znacznie wykraczającą poza przeciętną. Spojrzał na syna i odłożył wykuwaną właśnie rzecz na pobliski stolik.
- Czołem Nolin – odpowiedział. - Gotowy do pracy?
- Oczywiście, że tak. Od czego mam zacząć?
- Przynieś no pięć tych długich stali i te dwie krótkie, już hartowane.
Nolin wszedł do budynku i udał się na zaplecze po materiały. Przedzierał się poprzez wysokie półki; leżały tam różnorakie pancerze, tarcze i uzbrojenie skończone lub nie do końca. Były narzędzia domowego użytku typu noże, widelce, łyżki i pozostałe przyrządy kuchenne. Luzem leżały najrozmaitsze rzeczy do pracy na roli i surowce potrzebne na to wszystko. Chłopak dotarł do skupiska stali, metali i skór. Zebrał to co trzeba i już miał wyjść gdy jego wzrok spoczął na leżącym samotnie medalionie. Był to dość osobliwy medalion; nie miał nic na czym można by go zawiesić. Wykonany ze złota, dookoła miał mnóstwo małych kamyków - Nolin przypuszczał, że szlachetnych - a po środku jakiś znak w nieznanym mu języku.
Ojciec mówił mu, że ten medalion to najważniejsza rzecz jaką mają i, że Nolin ma w razie potrzeby z całych sił go chronić. Podobno był ściśle związany z jego matką która odeszła gdy Nolin miał trzy lata. Na pytanie czemu tak ważna rzecz leży spokojnie, Loring odpowiedział:
- Niebezpiecznie jest go trzymać ciągle przy sobie.
Ta odpowiedź musiała chłopakowi wystarczyć. Nolin wiele myślał o swojej matce. Miała na imię Makla i była piękną kobietą – jak przekonywał go ojciec -  o wielkiej odwadze i szlachetnym sercu. Loring mówił mu, że odeszła bo musiała, ale mimo to chłopak nadal miał do niej uraz. Potrząsając głową wyrzucił z siebie nieproszone myśli i wrócił do ojca.
- O, jesteś nareszcie -rzekł Loring.- Coś długo Cię nie było.
- Przepraszam, zamyśliłem się na temat matki.
Oblicze ojca spochmurniało - Co konkretnie masz na myśli?
- Chmmm, jak by ci to wytłumaczyć; wiem, że do tej pory o to nie pytałem, ale nadeszła pora bym się czegoś dowiedział. Mianowicie, co z twoimi rodzicami, lub rodzicami matki. Czy ja mam dziadków?
Barczysty kowal podszedł do niego i położył mu dłoń na ramieniu, drugą odbierając naręcze stali.
- Dobrze, odpowiem na twoje pytania, ale musimy się wziąć do pracy. Tak więc zaczęli pracować ciężko w pocie czoła przy wyrabianiu mieczy i sztyletów.
- Co do twojego pytania. Moi rodzice umarli gdy miałem rok. Nie znałem ich, nie wiem nawet jakie mieli imiona... - Głos ojca Nolin’a na chwilę się załamał. - Wychowałem się bez rodziców. Przygarnęli mnie pewni... dobrzy ludzie. A rodzice Makli? To były wspaniałe osoby. Umarli ze starości; wiele się od nich nauczyłem.
- A moja matka? Kochała mnie?
Loring uśmiechnął się smutno – Kochała, i to bardziej niż możesz sobie wyobrazić.
- No to w takim razie dlacz... -Loring przerwał mu.
- Dlaczego odeszła? Synu mówiłem ci już... bo musiała. To była jej najtrudniejsza decyzja w życiu.
- Porzuciła własne dziecko. Widać nie była dobrą matką.
Kowal spojrzał na syna - w jego oczach zalśniły łzy - i powiedział głosem pełnym bólu:
- Nolin... proszę cię, nie mów... tak... nigdy o matce. Nie znałeś jej i nic o niej nie wiesz.
Nolin zawstydzony spuścił wzrok. Odłożył ostatnie gotowe ostrze - rękojeści i pochwy jego ojciec robił sam - i wybąkał:
- Przepraszam ojcze.
Loring otarł kącik oczu fartuchem kowalskim i powiedział:
- No nic... nic się nie stało. Dziękuję ci za pomoc. Weź z zaplecza swój miecz i idź na trening.
Nolin zdjął fartuch, powiesił go na pobliskim haku i udał się po broń. Już miał ruszać do zamku, gdy usłyszał krzyk ojca. Odwrócił się.
- Nolin.
- Tak ojcze?
- I od teraz noś ten miecz zawsze przy sobie.
Nolin otworzył oczy i uniósł brwi - Czemuż to?
- W niebezpiecznych czasach żyjemy... nie wiadomo, może ci się przyda synu.
- Tak zrobię tato.
- To dobrze.

                                                                                          ***

Dwadzieścia minut później Nolin witał się już ze swoim nauczycielem; tutejszym mistrzem miecza, panem Gemarr'em.
Lekcję zaczęli jak zawsze od pokłonu.
- Witaj mistrzu -rzekł Nolin chyląc czoło.
- Witaj Nolin’e, lekcję zaczniemy od ćwiczeń rozciągających.
Nolin tylko kiwnął głową i wziął się za ćwiczenia. Na początku przebiegli dwa dystanse placu treningowego. Chłopak dzięki codziennym treningom miał świetną kondycję. Biegnąc, przetrawiał informacje które dziś usłyszał. Znów pomyślał o matce. Na myśl o niej łzy stanęły mu w oczach, ale szybko porwał je pęd lecącego powietrza, więc jego mistrz niczego nie zauważył.
Gdy zakończyli ten etap ćwiczeń, rozpoczęli opracowaną przez Gemarr'a specjalną kombinację ćwiczeń; stworzoną specjalnie na potrzeby treningu z Nolin'em.
Na początku w pierwszej, najłatwiejszej sekwencji były skłony, obroty i wymachy rąk i nóg. Później różnorakie ćwiczenia rąk, nóg, głowy i szyi oraz tułowia - całej górnej połowy ciała.
W drugiej sekwencji było już trudniej; rozmaite ćwiczenia na leżąco. Przyciąganie, rozciąganie i pompki.
Ostatnia i najtrudniejsza, a zarazem najdłuższa część polegała na najróżniejszych akrobacjach i coraz bardziej wyimaginowanych pozach.
Kiedy uporali się już z ćwiczeniami, wzięli się za naukę fechtunku.
- Nolin'e stań w lekkim rozkroku; prawa noga lekko z przodu - poinstruował chłopaka mistrz co ma robić. - Musisz być wyprostowany.
Gemarr pokazał mu dalej jak zaatakować, jak przekręcić miecz w dłoni, zrobić unik przed niewidzialnym przeciwnikiem i przejść do ataku.
- Pamiętaj Nolin'e - mówił mistrz. - Nigdy nie patrz przeciwnikowi na jego ciało; ręce i nogi. Najważniejsze są oczy i wyraz twarzy. Z nich dowiesz się wszystkiego. Ponadto staraj się rozkojarzyć rywala, a najlepiej go rozdrażnić. Rozjuszony rzuci się do ataku, zapominając o obronie. Rozumiesz?
- Tak mistrzu.
- Świetnie; w takim razie pokaż co umiesz.
Przyjęli pozycję naprzeciw siebie. Sparowali się co lekcję i Nolin nigdy jeszcze nie wygrał.
Chłopak spojrzał w oczy mistrza - tak jak ten go uczył - ale po pierwszym ataku zapomniał o tym i skupił się z powrotem na kończynach Gemarr'a.
Zaczęli krążyć wokół siebie. Nolin trzymał miecz w obu dłoniach - jego mistrz w jednej.
Trącony butem kamyk poleciał w bok. Upadając wydał stuknięcie, które od razu zagłuszył świst miecza przecinającego powietrze. To młody uczeń ruszył do ataku. Nolin skierował miecz w lewe udo mistrza  - obaj mieli założone pełne zbroje, by nie porobić sobie większej krzywdy - ale Gemarr z łatwością sparował cios. Tym razem miecz poszedł na korpus mistrza, ale znów bez skutku.
Gemarr uśmiechnął się lekko i przeszedł do ofensywy. Zasypał podopiecznego gradem ciosów, zmuszając go, by zaczął się cofać. Nolin dostrzegł miecz lecący na jego głowę - wyciągnął swój oręż, by sparować cios - ale w połowie drogi miecz zmienił kierunek i wypadł szybko do przodu jak atakujący wąż - wprost na nogę Nolin'a.
Wokół rozszedł się czysty dźwięk metalu gdy ostrze zderzyło się ze zbroją. Trafiony chłopak poczuł ból w nodze - ta zdrętwiała i osunęła się - i poleciał naprzód.
Poprzez migające ogniki i pulsujący ból w nodze, zobaczył nad sobą rozmazane kontury twarzy pochylającego się mistrza - tak kończyła się prawie każda ich potyczka.

7 komentarzy:

  1. Naprawdę fajnie piszesz i w ogóle ciekawa historia od tych wszystkich innych opowiadań ale następnym razem pisz krótsze rozdziały, bo taki długi tekst może być dla innych zniechęcający ;)
    Pozdrawiam wholelifeonthesofa.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajnie piszesz
    tak dalej
    http://windows-pl.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Miałaś/eś nietypowy pomysł na to opowiadanie :) Pisz krótsze rozdziały, będziesz miał/a ich więcej a zaoszczędzisz czasu;)
    http://rysunkikasi.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. wow świetnie piszesz, chciałabym mieć taki talent...cudowne opowiadanie, zaciekawia i wciąga ;)
    http://complywithyourdreams.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetne... ja chce takie cuda pisać . :)jak chcesz to możesz wejść na mojego bloga : http://kremowkkka.blogerki.pl/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będę wchodził/a, ale szkoda, że trzeba się zarejestrować, by dodawać komentarze :(

      Usuń
  6. Zaczyna się całkiem nieźle, ale nie mogę powstrzymać się od kilku uwag. Jeśli kowal nazywał się Loring, ze słyszalnym "g" na końcu, to nie trzeba dawać apostrofu przed końcówką w odmianie (Loringa zamiast Loring'a itp.). To samo tyczy się Nolina. W taki sposób dodaje się końcówki do nazwisk, których ostatnia litera nie jest wymawiana, na przykład Rabelais czyta się "rabele" i zapisuje w odmianie "Rabelais'go; Rabelais'emu itp. Przy opisie wartowników za często powtarzasz "mieli".

    OdpowiedzUsuń