czwartek, 21 marca 2013

Nolin - Rozdział 3

Na wstępie powiem, że z tego właśnie rozdziału jestem najbardziej dumna/y. Miłej lektury ;3



Zaczynało się ściemniać, gdy Nolin dobiegł wreszcie do kuźni ojca. Biegł jak najszybciej zdołał, więc po dotarciu na miejsce dobrą minutę musiał odsapnąć, by złapać oddech. Loring znajdował się właśnie w sypialni. Wszystko wskazywało na to, że był zajęty lekturą. Był, bo gdy Nolin wpadł do pokoju poderwał się i odrzucił książkę na łóżko.
- Nolin coś się stało? – Wyglądał na lekko zaniepokojonego.
Nolin szybko zaczął relacjonować wydarzenia jakie miały miejsce podczas wizyty u barona. Nie szczędził szczegółów ani własnych odczuć. No może troszeczkę pominął kwestie tego jak się wystraszył. Gdy skończył jego ojciec wyraźnie pobladł na twarzy i zacisnął dłonie w pięści.
- Ech… spodziewałem się, że do tego kiedyś dojdzie. – Powiedział Loring i usiadł. Gestem wskazał miejsce na łóżku obok siebie, Nolin usiadł. – Do kiedy najpóźniej mamy mu oddać medalion?
- Do jutra. – Odparł chłopak zatrzymując dla siebie fakt, że jego ojciec powiedział ,,mamy”, a nie ,,mam”.  – I co teraz zrobimy ojcze?
- Nolin… miałem wielką nadzieję, że nie będziesz świadkiem takiego wydarzenia. Że ono się w ogóle nie wydarzy. Że będziesz miał szczęśliwe i spokojne życie do samej śmierci. – Loring westchnął. – Ale teraz… cóż, wiadomą siłą rzeczy jest to, że nie oddamy medalionu.
Nolin zadrżał. Był pewien, że ojciec nie będzie chciał oddać medalionu; nie rozwiązywało to jednakże ich problemów.
- Skoro nie oddamy medalionu, to co zrobimy?
- Muszę jeszcze pomyśleć zanim ci na to odpowiem. Pierwszeństwo ma jednak w tej chwili wyjaśnienie ci paru kwestii, byś dobrze zrozumiał co się wokół ciebie dzieje i nie zabłądził.
- Dobrze ojcze.
Kowal pomyślał chwilę i zapytał:
- Masz może gdzieś w pobliżu swój miecz?
- Nie ojcze, został w mojej komnacie zamkowej.
Twarz Loring’a spochmurniała.
- Chmmm… to trochę niedobrze, ale nic nie da się zrobić. – Klasnął w dłonie. – Koniec zawracania sobie głowy tym co nie potrzeba i odciąga nas od głównego tematu. Słuchaj uważnie!
Loring poprawił swoje ułożenie na łóżku, odchrząknął kilka razy, złożył dłonie wierzchem do góry na kolanach i rozpoczął opowieść :
- Zanim przybyłem tutaj z twoją matką, wiele podróżowaliśmy. Poznaliśmy wielu wspaniałych ludzi którzy nas dużo nauczyli. Mieliśmy również wiele niezwykłych… przygód. Dzięki temu wszystkiemu odkryliśmy prawdziwy sens życia i naturę istnienia. Ten medalion to… prezent od naszych ,,przyjaciół”. Jest wyjątkowy nie tylko dzięki swojej historii, ale też dzięki jego budowie.
Żebyś się nie pogubił zacznę od początku.  Jest to dzieło elfów.
- Elfów??!!! – Krzyknął Nolin – Elfów??!!! Ale przecie…
- Tak elfów. – Przerwał mu spokojnym tonem ojciec. – Prosiłem byś mi nie przeszkadzał.  Wszystkiego się dowiesz, wystarczy tylko zaczekać.
A więc jak mówiłem jest to dzieło elfów. Wykute przez ich kowala nosi miano Ryukhan. Z kolei symbol na środku oznacza po elfiemu Leyqox czyli magia. I tym samym nasuwa się odpowiedź na kolejne zagadnienie. Mianowicie tak, magia istnieje. Istnieją elfy, krasnoludy. Istnieją rzeczy z pozoru niemożliwe. Jest to temat na dłużą opowieść. Ale teraz mogę ci powiedzieć, że istnieją inne rasy… magiczne, i nie. Nie jesteś gotowy by poznać ich nazwę. Dlaczego dotąd o tym nie wiedziałeś? Ponieważ starałem się ukryć to przed tobą. Rozmawiałem z baronem – tak on też wie o magii. Nie wiem skąd, ale wie. W każdym bądź razie poprosiłem go by nie zdradzał ci nic w tej materii.
Co się stało, że zmienił zdanie? Sam nie wiem, ale… Od pewnego czasu obserwuję zmianę w jego zachowaniu. Nasze relację znacznie się pogorszyły. Wyczuwam w tym drugie dno… Powracając do tematu, nie powiem ci jak działa magia i medalion, bo nie mam czasu i nie jesteś gotowy na tę wiedzę. W każdym bądź razie powinieneś wiedzieć jeszcze jedno, a mianowicie to, że nie jestem kowalem. Oczywiście nie z zawodu. Lepiej mi idzie walka mieczem. Nie patrz tak na mnie synu… to prawda i obawiam się, że niedługo się o tym przekonasz. O ile się nie mylę, to na razie wszystko w tej sprawie co powinieneś wiedzieć. Teraz zajmijmy się tym co powinniśmy – spakowaniem się i najszybszym opuszczeniem tego miejsca.
- Dokąd się udamy ojcze? – Spytał Nolin. Miał taki zamęt w głowie po opowieści Loring’a, że nie miał pojęcia co teraz robić. Oszczędził ojcu dodatkowych pytań – wiedział, że to nie miejsce i pora – ale obiecał sobie że kiedyś do tego wróci.
- Cóż… jak się tak zastanawiam… to chyba powrót do moich przyjaciół będzie najlepszym wyjściem.
Nolin drgnął gdy coś przyszło mu do głowy.
- Czy… jest szansa bym spotkał tam matkę?
- Nie sądzę.
***
                Szybko zabrali się do roboty. Zbierali tylko to, co kowal uznał za ważne. Wzięli np. kilka sztuk mieczy i sztyletów, a zostawili nieprzerobione sztaby żelaza i inne materiały. Gdy chłopak patrzył na ojca, widział jego smutek – wiedział, że ojcu trudno się rozstawać z tyloma latami pracy. Bez wątpienia te surowce są warte dużą sumę pieniędzy i przypadną zamkowemu sztukmistrzowi. Niestety nie dało się nic na to poradzić.  
Kiedy skończyli pakować wszystko do specjalnych worków z uchwytami które kowal brał na plecy, nastał już wczesny ranek. Po wyjściu i zaryglowaniu drzwi – Loring nie zamierzał ułatwiać kradzieży swoich dóbr – stanęli na dworzu. Nolin odnotował, że powietrze jest rześkie i lekkie jak spadające piórko, a trawę pokrywa rosa błyszcząca pod promieniami wschodzącego słońca jak tysiąc kryształów. W powietrzu unosiła się lekka mgiełka. Niebo było w większości przejrzyste i błękitne. Chmury zasłaniały jedynie nieznaczną jego część – zdecydowanie zapowiadało się na piękny, słoneczny dzień.
Nolin żałował, że muszą uciekać. Normalnie z przyjemnością by korzystał z łaskawego daru matki natury.
Zeszli po schodkach i obrócili się w lewo – północną część. Nolin wiedział, że idąc w tamtą stronę niedaleko jest las który prowadzi w nieznane, gdyż Nolin nigdy nie szedł w głąb dalej niż na około sto kroków.
Właśnie mieli wyruszyć, gdy za nimi rozległ się gromki głos:
- Halo! Wybieracie się gdzieś?
Nolin z ojcem odwrócili się szybko. Zbliżał się ku nim Gemarr – zamkowy mistrz miecza i prywatny szkoleniowiec Nolina – w asyście około dziesięciu żołnierzy. Chłopak zauważył, że żołnierze są dziwnie ściśnięci, jakby chronili i osłaniali kogoś idącego za nimi. Zobaczył, że jego ojciec też dokonał tej obserwacji, gdyż patrzył chwilę na żołnierzy – potem jednak przeniósł wzrok na mistrza miecza.
- Mistrzu… - powiedział cicho Nolin. – O co chodzi?
Mistrz spojrzał na niego i wstrząśnięty chłopak zauważył, że nie był to ten sam przyjacielski i wymagający wzrok jakim obdarzał ucznia podczas treningów. Teraz patrzył na niego zimno i bez emocji. Zupełnie jakby to nie był ten sam człowiek. Nolin wzdrygnął się – nie był pewien do czego jest zdolny teraz jego mistrz… i nie chciał wiedzieć.
- Nolin – powiedział cicho Gemarr nadal patrząc na niego. – Mam rozkazy. Muszę pojmać cię w raz z Loring’em. A jeżeli będziecie się stawiać… to was zabić.
- Przykro mi  – dodał chłodno.
Nolin spojrzał przerażony na ojca. Ten przesunął się przed niego i dyskretnie wręczył mu medalion.
- Schowaj go – szepnął.
Nolin przytaknął i włożył medalion za poły swojego grubego kaftanu.
- Co zamierzasz zrobić? – zapytał bojąc się odpowiedzi.
- Zabić go – wymamrotał cicho Loring.
- Zabić?! Ale ojcze… to przecież mistrz miecza. Sam mnie szkolił i wiem, że…
Kowal przerwał mu spokojnie.
- Wiem jaki jest dobry. I to moja zaleta. Bo widzisz… on nie wie jaki ja jestem.
- Co jeśli zginiesz?
- Uciekaj. Biegnij prosto przez las. Podążaj ciągle na północ. Postaraj się dotrzeć do ujścia rzeki Lurty. Tam moi przyjaciele sami cię odnajdą.
Nolin skinął głową – Dobrze.
Patrzył niespokojnie z walącym sercem jak jego ojciec wystąpił kilka kroków naprzód i wyciągnął miecz.
Na ten ruch wszyscy żołnierze również dobyli broni. Wszyscy poza Gemarr’em. Ten ruchem ręki nakazał straży schować oręż. Spojrzał spokojnie zimnym wzrokiem na kowala i wydusił:
- Nie chcesz ze mną walczyć.
Na to Loring uniósł wyżej brodę i spojrzał hardo na twarz byłego nauczyciela jego syna.
- To ty nie chcesz walczyć ze mną.
Gemarr ściągnął brwi. Wydał się lekko zaskoczony tą odpowiedzią, ale szybko przybrał z powrotem maskę zimnego spokoju.  
- Czyżby? – prychnął. – Co kowal wie o fechtunku?
Wyciągnął ostrze które Nolin tak dobrze znał. Ostrze z którym tyle razy krzyżował swoje własne i ostrze które niezliczoną ilość razy kładło go na ziemie. Chłopak zauważył, że mistrz miecza przynajmniej nie ma na sobie zbroi tak samo jak jego ojciec. Nie można było tego samego powiedzieć o przebywających tu również żołnierzach – ci mieli na sobie pełne pancerze.
Gemarr zbliżył się do Loring’a i przybrał te samą uważną pozę. Trzymał miecz w jednej dłoni, a kowal tak samo jak jego syn w dwóch.
Zaczęli krążyć wokół siebie. Teraz nie liczyło się nic poza przeciwnikiem – jego oczami, kończynami i jego ciągłym ruchem – oraz ostrzem w dłoni. Chłopak spostrzegł, że jego ojciec tak samo jak mistrz nie skupia się na rękach czy nogach lecz oczach.
Dłuższą chwilę był spokój. Potem jednak Loring zaatakował. Ciał poprzecznie na miednicę rywala. Ten jednak szybkim ruchem sparował cios. Wokół brzęczała głośno stal zagłuszając wszystkie inne dźwięki kiedy wymieniali kolejne ciosy. Nolin odkrył, że oglądając walkę spocił się – głownie ze strachu – tak samo jak walczący, albo jeszcze gorzej. Bez wątpienia to był najlepszy pojedynek jaki chłopak oglądał. Miecze przecinały powietrze tak szybko, że było widać jedynie srebrzyste zamazane ruchy. Po paru minutach Gemarr w fantastycznym uniku obrócił się o 360 stopni w prawo i ciął tak jak nieraz w pojedynkach z Nolin’em – zmieniając tor lotu miecza w połowie drogi. Chłopak chciał krzyknąć i ostrzec ojca lecz nie zdążył. Miecz już zmienił kurs i poleciał w stronę szyi kowala. Jednak mimo całej szybkości i elementu zaskoczenia został odbity przez broń Loring’a. Siła zderzenia była tak duża, że posypały się iskry, a miecz zamkowego mistrza poleciał mocno do tyłu wyginając trzymającą go rękę. Loring wykorzystał to i przypuścił szybki atak tnąc od dołu. Broń była zbyt daleko by Gemarr zdołał się dobrze obronić. Oręż kowala trafił w rękojeść miecza Gemarr’a wybijając go mu i przecinając po okazji kilka palców które znalazły się w zasięgu miecza. Syn kowala patrzył jak zahipnotyzowany na spadającą broń jego niedawnego mistrza. Wydawało się, że czas zwolnił, a ona leciała wolno jak ptak w gęstych chmurach. Jeden pełny kozioł, dwa… i wbiła się w ziemię. Z dłoni Gemarr’a – już bez czterech palców i połówki piątego – zaczęła lecieć krew. Leciała gęsto i szybko jak nurt rzeki którego przed chwilą przestała zwalniać tama. Jednakże mimo wszystko Loring nie dał mu szansy nawet krzyknąć z bólu. Szybko przekręcił broń i wykonał cięcie z prawej do lewej wprost na szyję zamkowego mistrza miecza. Rozległ się krótki odgłos chrupnięcia – od którego zmroziło krew w żyłach Nolin’a – gdy miecz przecinał kolejne kręgi szyjne i z cichym łupnięciem głowa Gemarr’a upadła na trawę parę kroków od miecza.
Wokół zapadła cisza. Wszyscy – łącznie z żołnierzami – stali sparaliżowani i całkowicie zaskoczeni. Dopiero teraz Nolin w pełni uwierzył w słowa ojca. Jeśli fakt, że kowal był świetnym wojownikiem okazał się prawdą, to dlaczego reszta miałaby być kłamstwem?
Patrząc na ojca – groźnego wojownika z zakrwawionym mieczem w dłoni – w jego serce wstąpiła nadzieja, że wszystko zakończy się dobrze. Nadzieja która zniknęła tak szybko jak się pojawiła, gdy zza zbitej w grupę żołnierzy rozległ się głos.
- Rozstąpcie się.
Ale co to był za głos! Zimny do szpiku kości. Wyzbyty emocji i wszelkiego co pozytywne. Jego szorstkość nie pozwalała w pełni ocenić tego jak był niski. W każdym bądź razie wyczuwało się lekko obcą nutę w słowach które wypowiadał. Jakby nie był stąd i nie do końca opanował mówienie tutejszym językiem. Językiem ludzi. Kiedy żołnierze się rozstąpili Nolin szybko zauważył, że ten głos w pełni pasuje do jego posiadacza.
Z grupy wojowników wystąpiła tajemnicza postać. Chłopak nie potrafił poprawnie ocenić jej wysokości, ale w każdym razie była dużo wyższa nawet od jego ojca. Nie przypuszczał, by był jakiś człowiek – bo, że to człowiek nie jest miał pewność – który jest mu równy albo wyższy. Na sobie miał długie ciemne szaty, dłuższe nawet od ich posiadacza. Wlekły się kawałek po ziemi. Postać ta miała duży kaptur który skutecznie zakrywał jej twarz. Widać było tylko wszechobecną ciemność i kryjące się w jej środku zło. Gdy Nolin spojrzał się jej w twarz – sądził, że tam jest twarz – poczuł na sobie jej spojrzenie. Spojrzenie złe do szpiku kości, jeśli w ogóle było to możliwe. Była przeciętnej ,,szerokości”. Węższa w barkach od kowala, ale Nolin miał dziwne przeczucie, że była znacznie silniejsza od jego ojca. Gdy spojrzał na Loring’a, jego serce się ścisnęło. Ojciec również rzucił mu spojrzenie w którym wyróżniało się kilka szczegółów. Niepewność, zdumienie – Nolin wnioskował, że ojciec nie wiedział o istnieniu tego ,,czegoś” – i co najbardziej się rzucało na wierzch to strach. Chłopak ze wstrząsem uświadomił sobie, że jego ojciec boi się tej postaci tak bardzo jak on sam. Zrozumiał, że Loring wiedział, że przegra. Że stracił nadzieję. Że żegnał się z życiem, a tymi spojrzeniami rzucanymi synowi z nim – z Nolin’em.
- Nie… - wyszeptał cicho chłopak. – To nie tak miało się skończyć.
Ojciec uśmiechnął się do niego smutno i przekazał tym samym wyraźne polecenie : uciekaj. Potem odwrócił się do żołnierzy.
Zakapturzona postać wyprostowała się, przy okazji jeszcze bardziej emanując swoim wzrostem i tajemniczym ,,czymś”. Nolin nie wiedział bowiem jak to nazwać. Może złem? A może magią?
Postać sięgnęła ręką w głąb szaty i wyjęła miecz. Chłopakowi wydawało się, że to miecz, bo drugiego takiego nigdy nie widział. Rękojeść jasno-czarna z dziwnymi znakami. Na końcu rękojeści były zrobione dwa groźnie wyglądające smukłe kolce. Samo ostrze było najczarniejszą czernią jaką Nolin kiedykolwiek widział. Podług ostrza miecza szaty postaci i to co kryło się pod kapturem wydawało się jasne. Chłopak nie wiedział nawet, że może istnieć coś tak… czarnego. Zdecydowanie tego ostrza nie wykuł żaden człowiek… I zdecydowanie miało w sobie coś tajemniczego. Coś jakby… magicznego, budzącego grozę. Broń była długa. Dłuższa nawet od długiej ręki tajemniczego stwora. Ujął ją w dwie ręce i spojrzał na kowala.
- Nie będzie litości. – Wprost wypluł te słowa.
Loring drgnął i zaatakował. Z pewnością zdawał sobie sprawę z tego, że najlepszą metodą na przeżycie jest atak – pomyślał Nolin. Postać poruszała się zdecydowanie za szybko. Żaden człowiek nie mógł tak łatwo machać takim – nawet zwykłym – mieczem i tak szybko reagować. Bez problemu atak został odbity, a potem postać uniosła miecz i wykonała przerażająco silny i szybki cios znad prawego ramienia. Kowal zdążył podstawić swój miecz, jednakże cięcie było tak silne, że po prostu przecięło jego oręż i poszło dalej. Zagłębiło się w ciało Loring’a jak w masło. Bez trudu weszło pod lewym ramieniem kowala i wyszło w środku żeber z drugiej strony. Nolin ze zgrozą w oczach – podobnie jak żołnierze – patrzył jak jego ojciec zostaje dosłownie przepołowiony. Jego górna część ciała osunęła się z dolnej i upadła sekundę za nią. Wokół trysnęła fontanna krwi. Wnętrzności kowala rozlały się po trawie, a kości legły niczym niedźwiedź zapadający w sen zimowy. Widok ten był tak makabryczny, że Nolin zwymiotował. Otarł usta i nie czekając na dalszy rozwój wypadków rzucił się do ucieczki. Biegł szybciej niż kiedykolwiek, jakby gonił go sam diabeł – co było wcale niewykluczone. Za sobą słyszał krzyki żołnierzy, jednakże szybko ucichły gdy tajemnicza postać wychrypiała:
- Zostawcie go. Nie on nam jest potrzebny…
Mijał kolejne domy i biegł w stronę lasu. Okoliczni ludzie patrzyli na niego ze zdziwieniem w oczach, a ci którzy wiedzieli co się stało – chłopak nie wiedział jak to możliwe, że tak szybko doszły do nich te wydarzenia - z przerażeniem. Już dawno zostawił za sobą żołnierzy i ich pana, mimo to biegł jednak niestrudzenie dalej. Nagle wzrok zaczął mu się rozmywać i dopiero po chwili uświadomił sobie, że płacze. Łzy leciały nieskończonym strumieniem. Łkał i co chwila zakrztuszał się swoimi łzami. Gdy dotarł na granicę lasu, przebiegł jeszcze sto kroków i zatrzymał się tam, gdzie kiedyś maksymalnie doszedł. Łapiąc się za kolana brał urywane wdechy chłonąc łapczywie powietrze. Nie mógł przestać płakać. W jego głowie pojawiały się najróżniejsze wspomnienia jego ojca. Bynajmniej górę w tej hierarchii brało zawsze wspomnienie Loring’a przecinanego na pół. Jedynym pocieszeniem był fakt, że nie znajdą medalionu – bo był pewien, że to jego szukali – on już o to zadba.
Minęło parę minut i Nolin doszedł w jakimś stopniu do siebie. Obrócił się ostatni raz i rzucił wzrokiem na przebijający się przez gałęzie drzew obraz jego domu.
Potem odwrócił się i ruszył w nieznane.     

czwartek, 14 marca 2013

Nolin - Rozdział 2

Na wstępie powiem, że jest to najkrótszy rozdział jaki stworzyłem/am.
Miłej (mam nadzieję) lektury ;3.



Kilka następnych dni minęło bardzo szybko. Nolin nadal ciężko trenował i pomagał ojcu. Z dnia na dzień robił zauważalne postępy, a jego mistrzowi więcej czasu zabierało pokonanie go. Zbliżała się wiosna – ptaki świergotały coraz liczniej i głośniej, a temperatura była coraz wyższa. Mieszkańcy i zwierzęta powoli zrzucali z siebie okrycia pod którymi spoczęli na czas zimy i wybudzali się do wtóru radosnych krzyków dzieci i kupców którzy na dobre zaczynali handlować swoimi produktami. Taka to atmosfera panowała wokół, gdy Nolin stanął przed drzwiami barona Giarel’a, ponieważ został przez niego wezwany.
- Wejść!- powiedział baron gdy chłopak zapukał. Drzwi otworzyły się pchnięte i Nolin wszedł do gabinetu barona. Szybko omiótł spojrzeniem pomieszczenie, gdyż znał je na pamięć i skierował pytający wzrok na barona. Sam pokój był urządzony tak jak reszta zamku, czyli bogato. Na ciężkim drewnianym biurku -  które było położone naprzeciw wejścia i za oknem – leżały różnorakie sterty dokumentów. Podłoga była z heblowanych desek, pozbawiona okrycia w formie dywanu prezentowała się nad wyraz pusto w obliczu reszty. Dookoła były pięknie robione meble – duża szafa z olbrzymim lustrem pośrodku, komoda z wyrytymi napisami i kilka kredensów wykonanych z drzewa dębowego – na których znajdowały się różnorakie gobeliny i obrazy w złotych ramach. 
-Wzywałeś mnie panie?- Zapytał Nolin choć wiedział jaka będzie odpowiedź.
- Tak wzywałem. - Baron omiótł go spojrzeniem i przewrócił stronę w – jak się Nolin’owi wydawało – dokumencie zawierającym informacje na temat wpłat podatków.- Normalnie zacząłbym od zapytania Cię o twoje samopoczucie i zaproponowania czegoś do jedzenia lub picia, ale dziś jest dość… wyjątkowa sytuacja i chcę przejść natychmiast do konkretów.
Nolin zmarszczył brwi i popatrzył na barona. Dopiero teraz zauważył, że ten wydaje się spięty, a nawet podenerwowany. ,,Lepiej zachować ostrożność” pomyślał.
- O co chodzi? Czy coś się stało lub w jakiś sposób zawiniłem?
- Tu nie o ciebie chodzi. Może nie dokładnie o ciebie. Mianowicie chodzi mi o twojego ojca.
- Mojego ojca? Jak to?- Nolin ze zdziwienia otworzył szerzej oczy.- Myślałem, że jesteście rówieśnikami, czyż tak nie jest panie?
- Nie do końca, ale istotnie tak jest.- Baron westchnął.- Czy raczej było. Ale cóż, zacznę od początku więc proszę mi nie przerywać i słuchać uważnie, a z pytaniami zaczekać aż skończę.
Giarel rozpoczął swoją opowieść. Mówił w niej jak ojciec  Nolin’a przybył do Redmont pewnej zimy w towarzystwie swojej żony. Nikt nie wiedział skąd nadeszli, ani w jakim dokładniej celu przybyli. Loring powiedział wówczas, że jest kowalem i pragnie tu zamieszkać, bo jego żona niedługo urodzi. ,,Wydawał się spokojnym, ustatkowanym i przyjaźnie nastawionym jegomościem – Jak mówił baron.- Więc szybko zyskał sobie moje zaufanie, uznanie i przyjaźń”.
Dalej przeszedł do momentu gdy wybudował Loring’owi kuźnię, a jego matce zapewnił opiekę podczas ciąży. Tłumaczył, że wszystko robił z serca i nie oczekiwał zapłaty. Przemilczał jednak szczegóły opuszczenia Redmont przez Maklę, gdyż jak powiedział: ,,Sam nie znam szczegółów. Jednego dnia była, drugiego o poranku już jej nikt nie widział”.
Na koniec przeszedł do sedna sprawy, czyli do medalionu.
- Doszły mnie słuchy, że twój ojciec trzyma u siebie jakiś dziwny medalion.– Baron Giarel podniósł się,  położył obie dłonie na biurku i zmierzył chłopaka uważnym wzrokiem.- Czy to prawda?
Nolin zawahał się. Nie wiedział jaka będzie reakcja na temat odmowy i w ogóle nie wiedział jakimi intencjami kieruje się baron więc odrzekł niepewnie:
- Medalion? A kto powiedział baronowi o tym rzekomym medalionie?
- To nie twoja sprawa chłopcze. Odpowiedz mi szczerze, bo jak skłamiesz to gorzko tego pożałujesz. MACIE ten medalion, czy go NIE MACIE?
- Mamy. - Nolin przełknął nerwowo ślinę. Żałował, że miecz zostawił w swojej komnacie.- To pamiątka rodzinna. Czemu cię panie interesuje?
- Uważamy, że ten medalion związany jest z magią, a więc z herezją.
- CO?- Nolin nie zapanował nad sobą. Jego ciałem wstrząsnął dreszcz.-  Jak to z herezją? Z jaką magią? Przecież magia nie istnieje!
Zdawało się, że baron chce coś powiedzieć, w ostatniej chwili zmienił jednak zdanie i powiedział krótko:
- Istnieje czy nie, my traktujemy to jako herezję. Do jutra chcę mieć ten medalion na swoim biurku. Przekaż to ojcu i ostrzeż, że jakiekolwiek sztuczki nie będą tolerowane.
Trudno opisać co działo się wewnątrz Nolina. Gniew, złość, smutek, strach, przecież miał barona za całkiem innego, wyrozumiałego człowieka. Za dobrego przyjaciela swego ojca. Zaczyna się wiosna… to czas by się radować, bawić i pić, a nie by się sprzeczać o takie rzeczy… Jednak ze wszystkich uczuć największa była obawa. Obawa o ojca, obawa o jego decyzje, obawa o ich wspólną przyszłość.
Wiedział bowiem jak bardzo Loring jest związany z tym medalionem. W końcu jak powiedział: ,,To jedyna pozostałość po twojej matce”. Chłopak prawie na pewno był przekonany, że kowal za nic w świecie nie odda medalionu z własnej woli.
- A co… co się stanie je… jeśli – Nolin zaczął się jąkać- jeśli ojciec nie odda medalionu?
Wokół zapanowała wszechogarniająca cisza. Mieszkańcy za oknem ucichli, krzyki dzieci zniknęły, a radosne śpiewy ptaków i dźwięki stali krzyżującej się ze sobą lub ostrza strzały wbijającej się w cel przygasły. Jakby cały świat przesłoniła zasłona ciszy. Jakby cały świat zamilkł by móc usłyszeć wyraźnie słowa odpowiedzi. Słowa od których tak wiele zależy…
Nolin stał i czekał. Czas mijał bezlitośnie wolno. Wpatrzony w barona czuł jego wzrok na swoich oczach. Nie był pewien czy minęło pięć sekund, dziesięć, minuta, dwie czy godzina.
W końcu jednak baron otworzył usta i wymówił słowa odpowiedzi. Słowa od których krew Nolina zawrzała. Słowa od których bezgraniczny strach opętał serce chłopaka. Jego ręce zaczęły drzeć, a oczy rozszerzyły się. Usta lekko otworzyły w niemym krzyku rozpaczy i grozy.
- Zginie.

czwartek, 7 marca 2013

Nolin - Rozdział 1



Nolin otworzył oczy.
Powoli wybudzał się z sennych marzeń. Usiadł na posłaniu i zerknął w małe okno wychodzące na dziedziniec zamku Calaera. Wschodzące słońce oznajmiło mu, że zbliża się ranek. Nolin miał piętnaście lat i był synem miejscowego kowala Loring'a. Jak na swój wiek był wysokim i przystojnym młodzieńcem. Posiadał burzę kruczoczarnych włosów i  niebieskie niczym ocean oczy. W trakcie dnia pomagał Loring'owi w kuźni, a po zmierzchu wracał do zamku, gdyż baron Giarel utrzymywał przyjazne stosunki z jego ojcem i udostępnił mu jeden z dworskich pokoi. Zamkowe wygody i funkcję kowala zamkowego otrzymał również ojciec chłopaka, ale odmówił, gdyż jak sam powiedział ,,Nie lubię zbytnich wygód i specjalnego traktowania”. Nolin'owi spało się tam dobrze i wygodnie, nie to co w kuźni na rozpadającym się, niewygodnym łóżku.
Nolin podszedł do drzwi komnaty, otworzył je i wyszedł na korytarz. Pod sobą miał gruby miękki dywan otoczony pozłacaną nicią. Na ścianach wisiały duże obrazy w złotych ramach i jasne, ciepłe pochodnie w żelaznych uchwytach. Przepych tego miejsca zachwycał go przez kilka miesięcy, ale z biegiem czasu się przyzwyczaił.
Jego kroki tłumił dywan, stąpając cicho doszedł na sam koniec korytarza, i zaczął schodzić po schodach w dół. Mijając kolejne kondygnacje zszedł na sam dół. Zmierzając do wyjścia z budynku na dziedziniec, spostrzegł dwóch wartowników stojących po obu stronach ciężkich drewnianych drzwi z mosiężną klamką. Mieli na sobie kolczugi z wzmocnieniami na ramiona. Na to mieli założone naramienniki i narękawy z grubej skóry. Na głowie mieli kaptury kolcze, na nich grubą wełnianą czapkę, a jeszcze na niej żelazny hełm. Spodnie mieli nieopancerzone, buty ze skóry bawoła, a rękawice z lekkiego metalu. W dłoniach trzymali halabardy; za pasem mieli proste miecze wykonane nie przez jego ojca, tylko zamkowego kowala. Na widok Nolin’a obaj podnieśli broń do góry i rozstąpili się na boki by go przepuścić. Mijając ich kiwnął każdemu głową i poszedł dalej. Witał się po drodze z wieloma osobami, gdyż był znany na zamku. Po lewej spostrzegł plac treningowy i ćwiczących tam żołnierzy. Część ćwiczyła musztrę stąpając równo i szybko pod rozkazami dowódcy, część doskonaliła się w łucznictwie i fechtunku. Nolin zawsze się skupiał na tej ostatniej grupie. Był pod dużym wrażeniem ich szybkości, koordynacji ruchów, precyzji i przede wszystkim techniki. Sam pobierał prywatne lekcję szermierki u zamkowego mistrza miecza, ale do poziomu zawodowego żołnierza sporo mu jeszcze brakowało. W zamyśleniu opuścił zamkowy dziedziniec i dotarł do kuźni ojca. Spostrzegł go na tarasie - wykuwał żelazo przekształcając je w miecz. Za nim był olbrzymi piec hutniczy, po jego prawej duży kubeł z lodowatą wodą. Narzędzia do pracy były na dworzu; w budynku był skład na wykute rzeczy i dwupokojowa izba mieszkalna.
- Witaj ojcze - pozdrowił kowala Nolin.
Po jego ojcu Loring'u widać było z daleka, że jest kowalem. Postawą przewyższał większość ludzi, a muskulaturę miał znacznie wykraczającą poza przeciętną. Spojrzał na syna i odłożył wykuwaną właśnie rzecz na pobliski stolik.
- Czołem Nolin – odpowiedział. - Gotowy do pracy?
- Oczywiście, że tak. Od czego mam zacząć?
- Przynieś no pięć tych długich stali i te dwie krótkie, już hartowane.
Nolin wszedł do budynku i udał się na zaplecze po materiały. Przedzierał się poprzez wysokie półki; leżały tam różnorakie pancerze, tarcze i uzbrojenie skończone lub nie do końca. Były narzędzia domowego użytku typu noże, widelce, łyżki i pozostałe przyrządy kuchenne. Luzem leżały najrozmaitsze rzeczy do pracy na roli i surowce potrzebne na to wszystko. Chłopak dotarł do skupiska stali, metali i skór. Zebrał to co trzeba i już miał wyjść gdy jego wzrok spoczął na leżącym samotnie medalionie. Był to dość osobliwy medalion; nie miał nic na czym można by go zawiesić. Wykonany ze złota, dookoła miał mnóstwo małych kamyków - Nolin przypuszczał, że szlachetnych - a po środku jakiś znak w nieznanym mu języku.
Ojciec mówił mu, że ten medalion to najważniejsza rzecz jaką mają i, że Nolin ma w razie potrzeby z całych sił go chronić. Podobno był ściśle związany z jego matką która odeszła gdy Nolin miał trzy lata. Na pytanie czemu tak ważna rzecz leży spokojnie, Loring odpowiedział:
- Niebezpiecznie jest go trzymać ciągle przy sobie.
Ta odpowiedź musiała chłopakowi wystarczyć. Nolin wiele myślał o swojej matce. Miała na imię Makla i była piękną kobietą – jak przekonywał go ojciec -  o wielkiej odwadze i szlachetnym sercu. Loring mówił mu, że odeszła bo musiała, ale mimo to chłopak nadal miał do niej uraz. Potrząsając głową wyrzucił z siebie nieproszone myśli i wrócił do ojca.
- O, jesteś nareszcie -rzekł Loring.- Coś długo Cię nie było.
- Przepraszam, zamyśliłem się na temat matki.
Oblicze ojca spochmurniało - Co konkretnie masz na myśli?
- Chmmm, jak by ci to wytłumaczyć; wiem, że do tej pory o to nie pytałem, ale nadeszła pora bym się czegoś dowiedział. Mianowicie, co z twoimi rodzicami, lub rodzicami matki. Czy ja mam dziadków?
Barczysty kowal podszedł do niego i położył mu dłoń na ramieniu, drugą odbierając naręcze stali.
- Dobrze, odpowiem na twoje pytania, ale musimy się wziąć do pracy. Tak więc zaczęli pracować ciężko w pocie czoła przy wyrabianiu mieczy i sztyletów.
- Co do twojego pytania. Moi rodzice umarli gdy miałem rok. Nie znałem ich, nie wiem nawet jakie mieli imiona... - Głos ojca Nolin’a na chwilę się załamał. - Wychowałem się bez rodziców. Przygarnęli mnie pewni... dobrzy ludzie. A rodzice Makli? To były wspaniałe osoby. Umarli ze starości; wiele się od nich nauczyłem.
- A moja matka? Kochała mnie?
Loring uśmiechnął się smutno – Kochała, i to bardziej niż możesz sobie wyobrazić.
- No to w takim razie dlacz... -Loring przerwał mu.
- Dlaczego odeszła? Synu mówiłem ci już... bo musiała. To była jej najtrudniejsza decyzja w życiu.
- Porzuciła własne dziecko. Widać nie była dobrą matką.
Kowal spojrzał na syna - w jego oczach zalśniły łzy - i powiedział głosem pełnym bólu:
- Nolin... proszę cię, nie mów... tak... nigdy o matce. Nie znałeś jej i nic o niej nie wiesz.
Nolin zawstydzony spuścił wzrok. Odłożył ostatnie gotowe ostrze - rękojeści i pochwy jego ojciec robił sam - i wybąkał:
- Przepraszam ojcze.
Loring otarł kącik oczu fartuchem kowalskim i powiedział:
- No nic... nic się nie stało. Dziękuję ci za pomoc. Weź z zaplecza swój miecz i idź na trening.
Nolin zdjął fartuch, powiesił go na pobliskim haku i udał się po broń. Już miał ruszać do zamku, gdy usłyszał krzyk ojca. Odwrócił się.
- Nolin.
- Tak ojcze?
- I od teraz noś ten miecz zawsze przy sobie.
Nolin otworzył oczy i uniósł brwi - Czemuż to?
- W niebezpiecznych czasach żyjemy... nie wiadomo, może ci się przyda synu.
- Tak zrobię tato.
- To dobrze.

                                                                                          ***

Dwadzieścia minut później Nolin witał się już ze swoim nauczycielem; tutejszym mistrzem miecza, panem Gemarr'em.
Lekcję zaczęli jak zawsze od pokłonu.
- Witaj mistrzu -rzekł Nolin chyląc czoło.
- Witaj Nolin’e, lekcję zaczniemy od ćwiczeń rozciągających.
Nolin tylko kiwnął głową i wziął się za ćwiczenia. Na początku przebiegli dwa dystanse placu treningowego. Chłopak dzięki codziennym treningom miał świetną kondycję. Biegnąc, przetrawiał informacje które dziś usłyszał. Znów pomyślał o matce. Na myśl o niej łzy stanęły mu w oczach, ale szybko porwał je pęd lecącego powietrza, więc jego mistrz niczego nie zauważył.
Gdy zakończyli ten etap ćwiczeń, rozpoczęli opracowaną przez Gemarr'a specjalną kombinację ćwiczeń; stworzoną specjalnie na potrzeby treningu z Nolin'em.
Na początku w pierwszej, najłatwiejszej sekwencji były skłony, obroty i wymachy rąk i nóg. Później różnorakie ćwiczenia rąk, nóg, głowy i szyi oraz tułowia - całej górnej połowy ciała.
W drugiej sekwencji było już trudniej; rozmaite ćwiczenia na leżąco. Przyciąganie, rozciąganie i pompki.
Ostatnia i najtrudniejsza, a zarazem najdłuższa część polegała na najróżniejszych akrobacjach i coraz bardziej wyimaginowanych pozach.
Kiedy uporali się już z ćwiczeniami, wzięli się za naukę fechtunku.
- Nolin'e stań w lekkim rozkroku; prawa noga lekko z przodu - poinstruował chłopaka mistrz co ma robić. - Musisz być wyprostowany.
Gemarr pokazał mu dalej jak zaatakować, jak przekręcić miecz w dłoni, zrobić unik przed niewidzialnym przeciwnikiem i przejść do ataku.
- Pamiętaj Nolin'e - mówił mistrz. - Nigdy nie patrz przeciwnikowi na jego ciało; ręce i nogi. Najważniejsze są oczy i wyraz twarzy. Z nich dowiesz się wszystkiego. Ponadto staraj się rozkojarzyć rywala, a najlepiej go rozdrażnić. Rozjuszony rzuci się do ataku, zapominając o obronie. Rozumiesz?
- Tak mistrzu.
- Świetnie; w takim razie pokaż co umiesz.
Przyjęli pozycję naprzeciw siebie. Sparowali się co lekcję i Nolin nigdy jeszcze nie wygrał.
Chłopak spojrzał w oczy mistrza - tak jak ten go uczył - ale po pierwszym ataku zapomniał o tym i skupił się z powrotem na kończynach Gemarr'a.
Zaczęli krążyć wokół siebie. Nolin trzymał miecz w obu dłoniach - jego mistrz w jednej.
Trącony butem kamyk poleciał w bok. Upadając wydał stuknięcie, które od razu zagłuszył świst miecza przecinającego powietrze. To młody uczeń ruszył do ataku. Nolin skierował miecz w lewe udo mistrza  - obaj mieli założone pełne zbroje, by nie porobić sobie większej krzywdy - ale Gemarr z łatwością sparował cios. Tym razem miecz poszedł na korpus mistrza, ale znów bez skutku.
Gemarr uśmiechnął się lekko i przeszedł do ofensywy. Zasypał podopiecznego gradem ciosów, zmuszając go, by zaczął się cofać. Nolin dostrzegł miecz lecący na jego głowę - wyciągnął swój oręż, by sparować cios - ale w połowie drogi miecz zmienił kierunek i wypadł szybko do przodu jak atakujący wąż - wprost na nogę Nolin'a.
Wokół rozszedł się czysty dźwięk metalu gdy ostrze zderzyło się ze zbroją. Trafiony chłopak poczuł ból w nodze - ta zdrętwiała i osunęła się - i poleciał naprzód.
Poprzez migające ogniki i pulsujący ból w nodze, zobaczył nad sobą rozmazane kontury twarzy pochylającego się mistrza - tak kończyła się prawie każda ich potyczka.